sobota, 24 kwietnia 2010

Ucieczka przed piorunem

Wyobraźmy sobie chwilę, kiedy przechadzamy się w jakimś urokliwym miejscu, gdy nagle rozpętuje się nad nami piekielna burza. Akurat - na nasze nieszczęście - nie mamy dokąd uciec ani gdzie się schronić. Szperamy w pamięci i jedyne, co udaje nam się z niej wygrzebać, to jakaś nikła informacja o tym, że należy się położyć płasko, by uniknąć bliskiego i niekoniecznie miłego spotkania z piorunem.
Ale... Jest to znakomita rada tylko z punktu widzenia zdroworozsądkowej fizyki.
Jeśli ktoś chciałby się jej sztywno trzymać, mógłby tę sztywność zachować już na wieki.
 Jak wiadomo, pole elektryczne powstałe podczas burzy ma skłonności do skupiania się wokół ostro zakończonych obiektów, co zwiększa zagrożenie dla tych, którzy chcieliby na przykład w tym czasie czyścić kominy. Jeśli położymy się płasko na ziemi, pole elektryczne rozproszy się na całą powierzchnię ciała, co owszem zmniejszy, ale nie zlikwiduje zagrożenia uderzeniem pioruna, a ten może okazać się śmiercionośną bestią.
Co więc najlepiej zrobić?
Najlepszym wyjściem jest szybki bieg w pozycji przygarbionej w kierunku jakiegoś schronienia (najlepiej samochodu), a po drodze unikanie drzew, o ile to możliwe. Jeśli twoja głowa zaczyna cię szczypać, a włos na głowie zdaje się jeżyć, znaczy, że wkrótce możesz dołączyć do elitarnej grupy porażonych piorunem. Zatrzymaj się wówczas i oprzyj dłonie na kolanach: prąd przepłynie przez twoje ręce i nogi do ziemi, omijając serce. Może będziesz mieć szczęście i unikniesz znalezienia się w 10 - % grupie osób, które nie zdołały przeżyć spotkania z jasnym gromem z nieba...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Jakie zwierzę chowa głowę w piasek?

Źle.

 Nikt nigdy nie widział strusia chowającego głowę w piasek. Gdyby to zrobił, niechybnie groziłoby mu uduszenie. Bo kiedy strusiowi grozi niebezpieczeństwo, robi to, co większość: bierze nogi za pas i ucieka. Ten mit o strusiach z zakopaną w piasek głową mógł się narodzić z powodu ich zwyczaju układania się w gnieździe - a tym gniazdem jest płytki dół w ziemi - z płasko wyciągniętą szyją i wypatrywania na horyzoncie kłopotów.
Jakie to zapobiegliwe!
Jeśli drapieżnik zbliży się na niepokojącą odległość, struś podnosi się i daje nogę. A że osiąga, jak na biegającego ptaka zawrotną prędkość (65 km/h) i może tak biec około 30 minut bez przerwy, zdaje się osiągać pożądane wyniki podczas ucieczki.
Struś jest największym ptakiem na świecie. Samiec może mieć nawet 2,7 m wzrostu - ciekawe, czy osoby cierpiący na gigantyzm nie popadłyby przy takim strusiu w kompleksy - ale ich mózgi są wielkości włoskiego orzecha, mniejsze od własnych gałek ocznych.
Linneusz zaklasyfikował strusia jako Struthio camelus, czyli "wróbel wielbłąd", prawdopodobnie dlatego, że żyją one na pustyni i mają długie szyje, podobne do wielbłądzich.
Mit o chowającym głowę strusiu zapisał po raz pierwszy rzymski historyk Pliniusz Starszy, który również uważał, ze strusie opiekują się swoimi jajami - doprawdy osobliwie - intensywnie się w nie wpatrując...
Nie wspomniał natomiast o ich skłonnościach do połykania przedziwnych przedmiotów. Kamienie to całkiem normalne dopychacze: wspomagają strusiowe trawienie.
Ale nieloty te nie przejdą obojętnie również obok żelaza, miedzi, cegły, czy szkła. Pewien struś z londyńskiego zoo zjadł metrową linę, szpulę filmu, budzik, wentyl rowerowy, długopis, grzebień, trzy rękawiczki, chustkę, fragmenty złotego naszyjnika, zegar i kilka monet. Czyżby strusiowi rozpruwano za każdym razem brzuch, gdy stawał się głównym podejrzanym?
* Strusie z Namibii znane są z tego, ze zjadają diamenty. I pomyśleć, że kupując za nieduże pieniądze takiego ptaka można się nieoczekiwanie nieźle wzbogacić...

czwartek, 15 kwietnia 2010

Prawie cała prawda o Szwajcarach

Szwajcarzy jedzą rolady szwajcarskie?
Jedzą psy?
Wynaleźli zegar z kukułką?
Nie mają wojska?
Te pytania wskazują na to, że od wieków ulegamy stereotypom. I choć generalnie nie jest to w porządku, to na pewno jest coś na rzeczy, coś, co jak plotka, zawsze niesie ze sobą część prawdy.
Otóż, rolady szwajcarskie nie są szwajcarskie. Tak nazwane są tylko w Anglii, a dlaczego? Tego też nikt nie wie. W Szwajcarii na te same rolady mówi się gateau roule.
Następnie mamy zegar z kukułką. Wynaleźli go Niemcy w XVIII wieku.
Jeśli chodzi o wojsko, to choć naród szwajcarski szczyci się swoją neutralnością, wcale nie jest pacyfistyczny. To nie jest synonim. Każdy Szwajcar płci męskiej w wieku od 20 do 40 lat służy w armii narodowej i ma w domu karabin. Szwajcaria dysponuje 500 tys. armią. Podczas II wojny światowej szwajcarskie lotnictwo jednakowo zestrzeliwało samoloty niemieckie, jak i alianckie.
Natomiast co do psów, to rzecz ma się następująco: Szwajcarzy są jedynymi Europejczykami, którzy jedzą mięso psów. W dalekich alpejskich wioskach nie tylko świstaki zawijają w sreberka, a z krów najpyszniejsze czekoladki powstają. Jeszcze gospodarze przerabiają na kiełbasy niezliczone ilości psów. I żeby było sprawiedliwie w przyrodzie i po równo, ten sam los spotyka koty. Jak sami Szwajcarzy tłumaczą ten fakt?
Otóż twierdzą, że są racjonalni. Przetwarzanie ukochanych zwierząt domowych, to pożytek dla człowieka, ich przyjaciela. I tak, zjadłszy najsmaczniejszą część psa (goleń? udziec? tułów?) z jego reszty robi się smalec i używa go jako lek na kaszel.
I co na to obrońcy praw zwierząt?
Co zatem naprawdę dobrego wnieśli w życie (również innych narodów) Szwajcarzy?
Wymyślili sztuczny jedwab, celofan, rzepy, mleko czekoladowe i - nomen omen - szwajcarski scyzoryk.

Co do dań z przyjaciół... Pominę to wymownym milczeniem.

sobota, 10 kwietnia 2010

Salwa honorowa

Dlaczego salwę honorową oddaje się z 21 dział?
Pierwotnie chodziło o to, by zapewnić członków rodziny królewskiej lub naród, że są bezpieczni. Zanim w archiwach historycznych pojawiły się informacje o oficjalnych salwach honorowych, w wielu kulturach podczas świątecznych uroczystości strzelano na oślep z armat.
Salwy honorowe oddawane są co najmniej od XVI wieku, ale liczba armat, z których strzelano rosła stopniowo i nierównomiernie w różnych krajach. Jako pierwsi, ten zwyczaj skodyfikowali Anglicy. Najwcześniejszy przepis prawny z XVII wieku nakazywał, by urodziny i koronacje członków rodziny królewskiej były uroczyście upamiętniane "przez flotę, eskadry i każdy okręt wojenny wystrzałem z określonej liczby ciężkich dział", ale pozwalał jednocześnie, by o liczbie użytych dział decydował pierwszy oficer.
W latach 30 - tych XVIII wieku zmodyfikowano przepis: o liczbie użytych dział nadal decydował pierwszy oficer, ale nie miała ona przekraczać 21 dla każdego okrętu. Pomysł, by salw było 21, ma niewątpliwie królewską genezę. W brytyjskim wojsku zawsze oddawano nieparzystą liczbę salw - niżsi rangą oficerowie otrzymywali salut z np. pięciu armat, a każdy kolejny stopień oficerski zwiększał ich liczbę o dwie. W 1802 roku za jedyny właściwy salut armatni dla członka rodziny królewskiej uznano salwę honorową z 21 dział.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Mętna woda z kranu

"Zmętnienie" wody, którą akurat nalewamy z kranu, to nic innego, jak uwalniające się pęcherzyki powietrza. Wiele z nich powstaje, gdy woda trafia do metalowego aeratora tuż przed wypłynięciem z kranu. Jeszcze więcej pęcherzyków powstaje, gdy wlewamy świeżą wodę do pojemnika, w którym już jest woda. Świeżo nalana woda powoduje zawirowania, burząc wodę w pojemniku: mieszanie się jednej z drugą powoduje uwięzienie kolejnych pęcherzyków powietrza.
Zmętnienie szybko znika, ponieważ lżejsze od wody pęcherzyki wypływają na powierzchnię i pękają, a pozostałe rozpuszczają się w wodzie, zanim dotrą na górę.
Uwięzione pęcherzyki powietrza szybciej rozpuszczają się w zimnej wodzie, tak więc zmętnienie gorącej wody utrzymuje się dłużej i jest bardziej wyraźne.
Zimna woda zazwyczaj rozpuszcza więcej gazów, lepiej też smakuje niż ciepła. Dlatego też, większość przepisów kulinarnych oraz instrukcji obsługi ekspresów do kawy zaleca stosowanie zimnej wody do przygotowywania potraw i napojów.
Natomiast zdarzyć się może, że podczas nalewania wody z kranu poza zmętnieniem wody zobaczymy na jej powierzchni lekką pianę. To najprawdopodobniej oznacza, że mieszkamy w rejonie, którego obsługują zakłady uzdatniania wody nie wyposażone w najlepsze filtry i posługujące się przestarzałymi technologiami oczyszczania.
Efektem zastosowania nowych rozwiązań jest niemal zerowa mętność i krystalicznie przejrzysta barwa dostarczanej wody oraz bardzo dobre oczyszczenie ze szkodliwych dla zdrowia substancji organicznych, w tym detergentów, które jak niełatwo się domyślić są głównym sprawcami tworzącej się piany... w rzekomo czystej wodzie.
*W USA picie wody z kranu jest tak naturalne jak oddychanie. Do każdego posiłku na stół wędrują 2 pitchery (dzbany) - w jednym jest woda - oczywiście z kranu - z lodem, a w drogim jest sok z lodem. Zamówiona w restauracji woda będzie również pochodziła z kranu. Butelkowana jest zdecydowanie droższa i zamawiają ją głównie nieświadomi "wodnych obyczajów" obcokrajowcy, zwłaszcza Europejczycy.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Czego nie zabije wojna nuklearna?



Tkwimy w przekonaniu o niezniszczalności karaluchów. Nienawidzimy ich i traktujemy z najwyższym obrzydzeniem. Sam fakt, że po odcięciu głowy żyją jeszcze tydzień wprawia nas w najwyższe zdumienie i lęk. Ale to nie karaluchy przetrwają wojnę nuklearną.
Naukowcy udowodnili, że karaluchy bardzo szybko poddałyby się śmiercionośnemu promieniowaniu. Człowiek umrze, gdy otrzyma dawkę promieniowania na około 1000 radów, karaluch - by go unicestwić - potrzebuje 20 tysięcy radów, muszka owocowa 64 tysięcy, a osa - 180 tysięcy radów.
Jednak berło wytrzymałości na promieniowanie dzierży bakteria Deinococcus radiodurans, która przeżyje uderzenie 1,5 mln radów. Jak widać, bakteria ta nazywana jest nie bez powodów Conanem Bakterią, jest różowa i ma zapach zgniłej kapusty. Odkryto ją w różnych miejscach: w puszce napromieniowanego mięsa, w odchodach słonia i lamy, napromieniowanym mięsie ryby i kaczki, w granicie z Antarktydy. Dzięki takiej odporności na promieniowanie, posiada również niezwykłą odporność na działanie wysokich temperatur i trucizn, pozostając w nienaruszonym DNA. Nic dziwnego, że naukowcy z NASA uwierzyli, że odnalezienie życia na Marsie jest możliwe.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Jak trzylatkowi


Ludzie potrzebują podciągania swojego poziomu, prawda?
Ja nie jestem tu żadnym wyjątkiem.
Dlatego bardzo chciałabym zrozumieć takie oto zdanie:
"To przykład błędnego rozumowania, zwanego błędem formalnym, gdzie wniosek nie wynika z przesłanek, nawet jeśli te są prawdziwe".
Jeśli ktoś potrafi mi go wyjaśnić za pomocą przykładu, metafory, scenki rodzajowej będę zobowiązana, wdzięczna i w ogóle...
Najlepiej jak trzylatkowi.

piątek, 2 kwietnia 2010

Liczba Bestii

Symbolem budzącego postrach Antychrysta wg Apokalipsy Św. Jana, ostatniej i najdziwniejszej księgi Pisma Świętego, była liczba 666: "Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego sześćset sześćdziesiąt sześć".
Ale jest to błędna liczba.
W 2005 roku, na podstawie nowego tłumaczenia tekstu Księgi Apokalipsy, dowiedzieliśmy się, że pechową liczbą jest liczba 616.. Papirus sprzed 1700 lat odnaleziono na wysypiskach śmieci w Egipcie. Odczytał go zespół z Uniwersytetu w Birmingham, prowadzący badania paleograficzne pod kierownictwem prof. Davida Parkera. Nie jest to dobra wiadomość dla tych, którzy chcąc ominąć feralną liczbę 666, wydali fortunę.

W 2003 roku w USA, autostrada nr 666, znana jako "autostrada Bestii" - została przemianowana na autostradę 491. A Moskwianom musi być jeszcze mniej do śmiechu. W 1999 roku wybrany został nowy numer dla przeklętej trasy autobusowej (666) i został nim nowy numer 616. Apokalipsa była pierwszą z ksiąg Nowego Testamentu, która została zapisana. Mnóstwo w niej liczbowych zakamarków idealnych dla miłośników zagadek i symboli. Każdej z 22 liter hebrajskiego alfabetu odpowiada liczba, dlatego każda liczba może być odczytywana także jako słowo.
Ciekawostką jest też fakt, że przyjaciel Karola Marksa, Fryderyk Engels, poddał Biblię analizie i przedstawił ją w swojej książce "O religii". Już jego zdaniem liczba Bestii wynosiła 616, nie 666. Zarówno Parker, jak i Engels zgadzają się w jednym: Księga Apokalipsy jest politycznym traktatem antyrzymskim, zaszyfrowanym numerologicznie, by ukryć prawdziwe przesłanie. Liczba Bestii odnosi się do Kaliguli lub Nerona, znienawidzonych ciemiężców pierwszych chrześcijan. Istnienie straszydła należy zaś poddać dużym wątpliwościom.

I UWAGA!
1. Strach przed liczbą 666 to Hexakosioihexekontahexaphobia.
2. Strach przed liczbą 616 to Hexakosioidekahaxaphobia.
3. Po dodaniu wszystkich liczb w ruletce otrzymamy liczbę 666.

Fascynujące?

czwartek, 1 kwietnia 2010

Od strun skrzypiec do Brahmsa

Panowało niegdyś przekonanie, że struny do skrzypiec robi się z kocich jelit. I byli tacy, którzy w to wierzyli...
Ale to oczywiście wielkie mydlenie oczu, który stworzyli włoscy lutnicy, żeby zabezpieczyć swój wynalazek. Odkryli bowiem, że dobre struny można wytwarzać z owczych jelit. Opowiadając wszystkim dookoła, że ich struny wykonane są z kocich jelit, chronili patent na swoje genialne odkrycie. Dodatkowym atutem dla tej zmyślonej historii był fakt, że w tamtych czasach wierzono, że zabicie kota przynosi strasznego pecha.
Do 1750 roku wszystkie skrzypce miały więc struny wyłącznie z owczych jelit.


Jak się preparowało taką strunę?
Otóż, jelito jeszcze ciepłe wyjmuje się ze zwierzęcia, oczyszcza z tłuszczu i odpadków i od razu moczy się je w zimnej wodzie. Najlepsze części tnie się na wstążki i skręca dopóty, dopóki nie powstanie struna wymaganej grubości. Od razu zadajemy sobie pytanie, czy nadal takie praktyki funkcjonują? We współczesnych strunach łączy się jelita, nylon i stal, chociaż większość miłośników muzyki wciąż wierzy, że samo jelito daje lepszy, bardziej miękki i cieplejszy dźwięk.
Przy tej okazji warto wspomnieć pewną historię, którą w swojej fantazji i złośliwości zapoczątkował Richard Wagner. Jako, że nie znosił Johannesa Brahmsa, rozpowszechniał informacje, które miały na celu zdyskredytowanie go. Wymyślił, że Brahms otrzymał w prezencie od czeskiego kompozytora Dworzaka „czeski łuk na wróble”, z którego rzekomo Brahms miał strzelać do kotów z okna swojego wiedeńskiego mieszkania. Dalszy ciąg historii mówił o tym, że „po ugodzeniu biednych zwierząt, wciągał je do pokoju jak rybak pstrągi. Następnie ochoczo słuchał gasnących jęków swoich ofiar i dokładnie opisywał w notatniku ich uwagi ante mortem".
Ktoś, kto zachowałby zdrowy rozsądek, zanim uwierzyłby w tę historię, dowiedziałby się, że koty umierają w ciszy, tak jak większość zwierząt. Poza tym Wagner nigdy nie był w mieszkaniu Brahmsa, Dworzak nie posiadał łuku na wróble, ale jak wiadomo - plotka ma wielką siłę rażenia. Opinia kociego oprawcy przylgnęła do Brahmsa i plotkę tę powtarzano jako fakt w kilku biografiach kompozytora. A będąc na tamtym już świecie trudno mu się bronić przed tą wyjątkową niedorzecznością.