piątek, 23 grudnia 2011

Xmas

Można by powiedzieć, że określanie Świąt Bożego Narodzenia skrótem X-mas, to naturalna kolej rzeczy w naszym galopującym świecie. Niektórzy jednak twierdzą, że używanie tej potocznej nazwy dowodzi skali komercjalizacji Świąt Bożego Narodzenia.
X w Xmas, to pochodna greckiego odpowiednika liter Ch, jak w słowie Christas (Chrystus). Litera X oznacza Chrystusa, co najmniej od 1100 roku, a terminu Xmas użyto po raz pierwszy już w roku 1551. Znawca tematu, Eric Patridge zwraca uwagę, że Xianity to erudycyjny skrót angielskiego słowa Christianity (chrześcijaństwo), więc nie ma o co drzeć szat.
Jak się jednak okazuje, wbrew powszechnemu użyciu, zwrot Xmas nie podoba się tak wielu ludziom we współczesnym świecie, że jego zastosowanie, zgodnie z zachowaniem dobrego smaku, ogranicza się do literatury użytkowej i bannerów reklamowych.
Podręczniki stylu językowego "New York Timesa" w przypadku Xmas daje proste zalecenie: "NIGDY NIE UŻYWAĆ".

Zatem drodzy Czytelnicy: Merry Xmas!

 

czwartek, 8 grudnia 2011

Krzesło elektryczne

Na pomysł powstania krzesła elektrycznego wpadł... dentysta, Alfred P. Southwick. Jego pacjent zmarł w fotelu na skutek przypadkowego dotknięcia przewodu pod napięciem. Angielskie slowo electrocution oznacza przede egzekucję na krześle elektrycznym, a powstało z połączenia słów: execution i electricity. Dopiero później zaczęło oznaczać każdą śmierć spowodowaną porażeniem prądem.
W tym czasie, gdy dentysta wpadł na pomysł wykorzystania krzesła i prądu, pomiędzy T. Edisonem a G. Westinghose'em wybuchła ostra rywalizacja dotycząca typu produkowanego prądu. Edison był zwolennikiem prądu stałego, przekonywał społeczeństwo, że prąd zmienny jest niebezpieczny i w dowód na to, że ma rację wykorzystywał go do przeprowadzania egzekucji. Pod koniec XIX wieku "badał" działanie testowanego urządzenia (wraz z właścicielem patentu na krzesło elektryczne -  Haroldem Brownem) uśmiercając wiele gatunków zwierząt. Z tego wniosek płynął jeden: że najlepszym w uśmiercaniu żywych istot jest prąd zmienny.
Pierwszy wyrok za pomocą tego wynalazku wykonano w 1908 roku w Stanach Zjednoczonych, w Auburn. Skazanym był William Kemmler, który zamordował swoją konkubinę siekierą. Przy pierwszej próbie egzekucja się nie powiodła. Kemmler był rażony prądem przez 17 sekund, ale przeżył. Napięcie zostało podniesione do 2000 V, lecz generator potrzebował czasu, żeby się ponownie naładować. W tym czasie poważnie poparzony Kemmler jęczał. Druga próba trwała ponad minutę, a cała scena była opisywana przez wielu świadków jako straszna: zapach palonego ciała i dym unoszący się z głowy Kemmlera. George Westinghouse w późniejszym komentarzu stwierdził: "lepiej by zrobili używając siekiery". Reporter, który był również świadkiem egzekucji powiedział, że było to "obrzydliwe widowisko, dużo gorsze niż powieszenie"...
Okazuje się również, że krzesła elektryczne znalazły nie tylko zastosowanie w szeroko pojętym sądownictwie.
W lipcu 2011 roku małżeństwo Andrew i Margaret Castle (mający oboje po lat 61), w pewnym angielskim miasteczku, w hrabstwie Lancashire uchodzili za wzorową parę. Ale, jak to bywa z wzorowymi małżeństwami, prawda nigdy nie jest taka, jak ją widzą inni. Otóż za zamkniętymi drzwiami garażu mąż konstruował dla żony... krzesło elektryczne. Za powód miał wystarczyć fakt, że pani Margaret chciała się rozwieść. Gdy wynalazek był gotowy, Andrew zwabił żonę do garażu i powiedział, by na chwilę usiadła, bo muszą porozmawiać. Kobieta w ostatniej chwili zorientowała się, co jej grozi i zdołała uciec. Pomysłodawcę niedoszłego czynu skazano na 10 lat więzienia.
Kobiety, żony swoich mężów, uchodzących za złote rączki - bądźcie czujne albo... do grobowej deski, choćby na kolanach po rozżarzonych węglach!


















źródła: Wikipedia, "1001 Wynalazków"; www.se.pl

środa, 24 sierpnia 2011

Środek atomu

W atomie nie ma właściwie nic. Przeważająca część atomu to... pusta przestrzeń. Porównując atom do wielkiego stadionu sportowego, jego elektrony będą zajmować najwyżej położone trybuny a ich wielkość będzie mniejsza niż główka szpilki. Natomiast jądro, które tkwi w centralnym obszarze boiska będzie miało wielkość ziarnka grochu.
Przez wiele stuleci sądzono, że atom, jako twór całkowicie teoretyczny, jest najmniejszym możliwym składnikiem materii i znaczy tyle samo, co "niepodzielny". Jednak w 1897 roku odkryto elektron, a w 1911 - jądro atomowe, które w następnym etapie badań rozszczepiono i zidentyfikowano (w 1932 roku) neutron. A i to jeszcze nie jest koniec. Protony (jony dodatnio naładowane) i obojętne elektrycznie neutrony jądra są zbudowane z jeszcze drobniejszych składników. Te najdrobniejsze składniki to kwarki, które noszą sympatyczne przydomki, jak.: "dziwny" i "powabny" bo nie różnią się między sobą kształtem lub wielkością tylko "zapachem". Natomiast ujemne elektrony są tak wyjątkowe, że nazywa się je GĘSTOŚCIĄ PRĄDU PRAWDOPODOBIEŃSTWA.
Ale na tym sprawa się nie kończy. Do połowy XX wieku odkryto tak wiele cząstek subatomowych (ponad 100),  że zaczęło to być dość kłopotliwe dla naukowców. Jakby materia płatała psikusa badaczom i z każdym nowym odkryciem mówiła: "szukaj dalej, ta część to nadal nie mój fundament".
Pewien włoski fizyk, Enrico Fermi mawiał: "gdybym pamiętał nazwy tych wszystkich cząstek atomu, byłbym botanikiem". Od czasów Fermiego ustalono, że liczba cząstek subatomowych wewnątrz atomu wynosi 24. Przyjęto to jako jedną z możliwych propozycji, by wiedzieć, co jest czym w atomie, bez popadania w drobiazgowe szaleństwo. Stworzono umowny schemat atomu, zwany Modelem Standardowym.
Według obecnej wiedzy wszechświat jako całość jest równie pusty, co atom. W przestrzeni kosmicznej na jeden metr sześcienny przypada średnio jedna PARA atomów.
Od czasu do czasu siła ciążenia, ze znanych sobie tylko powodów, skupia atomy w gwiazdy, planety i... coś takiego, jak chociażby koty, ludzie i jaszczurki - twory, z których każdy jest na swój sposób zjawiskowy.

I jak to mówił Demokryt z Abdery: "Istnieją tylko atomy i pusta przestrzeń. Cała reszta to opinie."

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Na jeden ludzki rok życia przypada siedem lat psa?

Nie jest to czystą prawdą i tylko prawdą.
Nie można znaleźć żadnego wiarygodnego autorytetu i źródła wiedzy, które by to potwierdziły oraz jasno określiły, w jaki sposób porównywać wiek różnych gatunków.
Dla przykładu: niektóre dwunastoletnie koty i psy są bardziej sprawne od najbardziej dziarskiego 80-latka, a teoretycznie - nie powinny.
Najlepszym sposobem na określenie wieku naszych czworonożnych przyjaciół jest zastosowanie przybliżonego wzoru, który sugeruje, że kocięta i szczeniaki dojrzewają znacznie szybciej niż dzieci, lecz tempo starzenia się zwalnia wyraźnie po dwóch latach.
Dlatego jednoroczny kot może mieć w przybliżeniu 16 lat ludzkich, ale czteroletniego kota należałoby przyrównać do 32-latka, a ośmioletniego do 60-latka.
Gdy obserwuję swojego kota, który ma lat dwa, nic nie wydaje mi się właściwym wzorem do obliczenia jego wieku. Sądząc po jego przedziwnym, nie dającym się przewidzieć zachowaniu, z jednej strony przypomina rozbrykane dziecko, które niedawno nauczyło się podskakiwać na jednej nodze (co okazuje przy każdej okazji, czy ktoś ma ochotę to oglądać, czy nie); a z drugiej strony - znękanego życiem stulatka z galopującą chorobą Alzheimera, który nie wie, na jakim świecie żyje, tak bardzo zdumiony jest oskarżeniami o złodziejstwo i zniszczenia dokonywane w promieniu dwóch metrów od jego pręgowanej postaci. Podczas gdy on przez ten cały czas - okrutnie utrudzony życiem - spał...

sobota, 21 maja 2011

Stolica Tajlandii

W wielkim skrócie nazywa się Krung Thep - dla obywateli Tajlandii. To codzienna nazwa miasta, która znaczy tyle samo, co Los Angeles (Miasto Aniołów). Jest skrótem oficjalnej nazwy stolicy tego kraju, która jest jednocześnie najdłuższą nazwą miejscowości na świecie.
Tylko turyści z zagranicy używają na określenie stolicy Tajlandii słowa Bangkok - ta nazwa funkcjonuje w Tajlandii od ponad 200 lat.
Bangkok był nazwą małego portu rybackiego, ale król Rama I przeniósł tam w 1782 roku stolicę kraju, z portu wybudował miasto i nadał mu nową nazwę Krung Thep. Pierwsza część nazwy Bangkok, czyli bang znaczy wioska. Druga część pochodzi od starego tajlandzkiego słowa makok, które jest nazwą rodzaju owocu (albo śliwki albo oliwek, albo mieszanki obu). W dowolnym tłumaczeniu nazwę Bangkok można przetłumaczyć jako Oliwkowa albo Śliwkowa Wieś. Nikt z mieszkańców podobno nie wie, jakie tłumaczenie obowiązuje.
Pełna oficjalna nazwa stolicy Tajlandii brzmi:
Krungthep Mahanakhon Amorn Rattanakosin Mahintara Yudthaya Mahadilok Pohp Noparat Rajathanee Bureerom Udomrajniwes Mahasatarn Amorn Pimarn Avaltarnsatit Sakatattiya Visanukram Prasit.
W języku tajlandzkim to jedno słowo zbudowane jest ze 152 liter lub 64 sylab.
Przybliżone tłumaczenie brzmi: :"Wielkie Miasto Aniołów, największa skarbnica boskich klejnotów, potężna, nie do zdobycia kraina, okazałe i wyróżniające się królestwo, królewska i zachwycająca stolica zapełniona dziewięcioma kamieniami szlachetnymi, największe królewskie mieszkanie i okazały pałac, boskie schronienie i miejsce zamieszkania odrodzonych duchów".

Krung Thep to jedyne miasto(!) w Tajlandii. Jest prawie czterdzieści razy większe od następnej - co do wielkości - miejscowości.
Fot. z sieci

Fot. z sieci
Fot. z sieci


niedziela, 1 maja 2011

Metody na obniżony nastrój

Depresję można "przechodzić" i jest to forma terapii równie skuteczna, co farmakoterapia. Półgodzinne ćwiczenia trzy-pięć razy w tygodniu mają taki sam (a może i nawet lepszy) wpływ na obniżony nastrój, co leki. Ćwiczenia, ruch, wyzwalanie energii - według wszelkich badań - redukują objawy depresji aż do około 50%. Podobnie - twierdzą naukowcy - czasami placebo jest skuteczniejsze niż leki czy ziołowe remedia. Psychiatra z Seattle, dr Arif Khan, po serii prób przeprowadzonych w latach 1979-1996 dowodził, że dziurawiec całkowicie wyleczył 24% przypadków chorych na depresję, leki typowo antydepresyjne - 25%, a placebo zadziałało aż w 32%. Ostatnie badania - na najnowszych antydepresantach - były również imponujące, choć nie tak jak kilkanaście lat temu: leki farmakologiczne wygrały z placebo lecząc aż 52% badanych chorych, ale placebo uzyskało aż 38% skuteczności. Gdy jednak podstęp wyszedł na jaw, stan pacjentów gwałtownie się pogorszył.
Najprawdopodobniej najważniejszy jest kontekst leczenia osób z depresją. Gdy mają zapewnioną pełną opiekę psychologiczną plus leki (w tym i placebo) gwarancja na skuteczne wyleczenie zdecydowanie wzrasta.
To brak dopaminy, substancji chemicznej wytwarzanej przez mózg, wywołuje depresję. I na to jest również sposób, który nie wymaga przyjmowania leków, co tym samym hamuje produkcję dopaminy przez mózg. To ćwiczenia z tzw. "pozytywnego myślenia". Badaniu poddano tybetańskich mnichów, których tematem medytacji była "bezwarunkowa, pełna miłości życzliwość i współczucie" - dzięki temu wykryto u nich niezwykły wzór fal mózgowych gamma, zazwyczaj bardzo trudnych do odczytania, a który wprowadza człowieka w pozytywny nastrój.
Zapewne tu tkwi potęga placebo, której mocy i skuteczności przydaje uczucie wiary.

I jak to powiedział D.H. Lawrence: "Byłem przygnębiony, myśląc o przyszłości, dałem więc sobie spokój i zrobiłem trochę marmolady. To niesłychane, jak szatkowanie pomarańczy i szorowanie podłogi może rozweselić człowieka."

środa, 20 kwietnia 2011

Indiański skalp

Nie jest prawdą, jakoby Indianie byli tymi, którzy wpadli na pomysł skalpowania swoich wrogów. Skóra ściągnięta z głowy znana była już w starożytności - Scytowie zdzierali skórę głowy swoim nieprzyjaciołom (pisał o tym Herodot) oraz niektóre  ludy z zachodniej Syberii i starożytni Persowie.
Wśród Indian skalpowanie było mało rozpowszechnione. Niektórzy historycy mają pewne wątpliwości, czy przed przybyciem białego człowieka Indianie w ogóle znali tę praktykę. Bo to biali, nie czerwonoskórzy zdzierali skórę z głowy swoim przeciwnikom na Dzikim Zachodzie. Żeby zainkasować premię za zabicie Indianina musieli wykazać się dowodem w postaci jego skalpu.
Początkowo skalpowanie znane było tylko we wschodniej części obecnych Stanów Zjednoczonych (na dolnym brzegu Rzeki Świętego Wawrzyńca) - stamtąd rozprzestrzeniało się na całą Amerykę.
Dla Indian, gdy przejęli modę na skalpowanie, zdobyte skalpy stał się świadectwem godności wojownika. Indianie nie mieli oporów, by zdzierać skalpy z jeszcze żywych ofiar.

środa, 30 marca 2011

Gdzie szukać ozonu?

Odkrył go  w roku 1840 niemiecki chemik Christian Schönbein, podczas badania dziwnej woni wokół sprzętu elektrycznego. Znalazł go, opisał jako O3 i nazwał go po grecku "wąchać" (ozein).
Ozonem interesowali się lekarze ogarnięci dość szczególną obsesją miazmatycznej teorii chorób, według której zły stan zdrowia miał wynikać z tzw. złego powietrza. Sądzili oni, że ozon ma moc oczyszczającą płuca ze szkodliwego wyziewu i że najłatwiej można znaleźć go nad morzem.
Otóż: nie można.
Orzeźwiający i słony zapach morskiej bryzy nie ma żadnego związku z ozonem - niestabilnym i niebezpiecznym gazem.
Wokół kuracji ozonowych, hoteli ozonowych powstał duży przemysł w XIX wieku, choć w  jeszcze w XX wieku angielskie miasto Blackpool szczyciło się "najzdrowszym ozonem w Wielkiej Brytanii".
Każdy kto był nad morzem lub tam mieszka wie, że wybrzeże morskie nie pachnie ozonem, co najwyżej i w najlepszym wypadku - gnijącymi wodorostami. Dla porównania: wyziewy z rury wydechowej naszych samochodów w połączeniu ze światłem słonecznym produkują więcej ozonu niż cokolwiek na plaży.
Zatem, jeśli chcielibyście nawdychać sie ozonu proponuję podłożyć swój nos pod rurę wydechową, czego nie polecam, wręcz odradzam.
Ozonu używa się do produkcji wybielaczy oraz do zabijania bakterii w wodzie pitnej - to mniej szkodliwa alternatywa dla chloru. Wysokie napięcie generuje ten gaz w sprzęcie elektrycznym, np. w telewizorach czy fotokopiarkach.
I co ciekawe, niektóre drzewa wytwarzają ozon, który może zatruć pobliską roślinność - są to dęby i wierzby.
Wdychanie kurczącej się warstwy ozonowej, która chroni nas przed promieniowaniem ultrafioletowym jest procederem niepożądanym, niepotrzebnym i fatalnym w skutkach.
Najłatwiej można znaleźć ozon w ilościach hurtowych na dwudziestym czwartym kilometrze nad powierzchnią Ziemi. I po zapachu go poznacie - przypomina bodziszek.

        A tak wygląda pospolity bodziszek:

Fot. z sieci


Jego można wąchać w ilościach dowolnych. :)

piątek, 18 lutego 2011

Czym żywią się komary?

Samice i samce komarów pożywiają się przede wszystkim nektarem kwiatowym. Ten zostaje przekształcony w glikogen, paliwo dość bogate, by te małe, choć bardziej znane jako wredne stworzenia miały siłę do latania. Ponadto zabezpieczają się na uboższą w jedzenie przyszłość w ten sposób, że przechowują zapasy w tzw. ciele tłuszczowym, które umożliwiają im dożywianie podczas lotów w nieznanym kierunku.
Dlaczego więc komarzyce kąsają, skoro wystarczyłaby im do życia dieta bogata w cukry? Samce nie kąsają, gdyż natura nie wyposażyła ich w aparat gębowy umożliwiający przekłucie skóry człowieka. Natomiast samica ma za zadanie złożenie jaj. Samice niektórych gatunków nie są do tego zdolne, jeśli nie uzupełnią swojego pożywienia świeżą krwią. Zawarte w krwi lipidy przetwarzają w żelazo i białko, a te zwiększają ich płodność.  I tak dla przykładu: komarzyca bez krwistej diety zdoła złożyć pięć do dziesięciu jaj. Natomiast jeśli się posili krwią grupy 0 potrafi złożyć ich aż dwieście. Dla komarzycy posiłek złożony z krwi, to prawdziwa uczta; niejednokrotnie pije ją w ilości przekraczającej ciężar swojego ciała. Z zachłanności?
Pewne badania wykazały, że komary-samice, jeśli mają wybór wolą pić krew krowy niż człowieka, a w dżungli próbują ukąsić małpę a nawet ptaka.

wtorek, 11 stycznia 2011

Świnki morskie

Wykorzystuje się jako przysmak w porze lunchu...
A nie jak niegdyś do eksperymentów. Te, jako wątpliwą atrakcję, pozostawiono dla szczurów i myszy oraz w niektórych, rzadszych  przypadkach dla królików i kurczaków.
Kto więc zajada się świnkami morskimi?
Peruwiańczycy - zjadają rocznie 65 milionów świnek. Gustują w nich również Kolumbijczycy, Boliwijczycy i Ekwadorczycy, czyli można pokusić się o stwierdzenie, że jest to przysmak przynależny mieszkańcom Ameryki Południowej. Podobno najsmakowitsze części to świnkowe policzki.
Świnki morskie jako ofiary eksperymentów naukowych przodowały w XIX wieku. Dzięki nim, w 1890 roku odkryto surowicę błonicy, ratując tym samym życie wielu milionów dzieci. Dziś lepsze do eksperymentowania są szczury i myszy, ponieważ są lepszym modelem ludzkich uwarunkowań. Nasze bohaterki-świnki są jednak niezastąpione w badaniach reakcji anafilaktycznych i w badaniach nad żywieniem (są to jedyne ssaki - poza naczelnymi - które nie umieją syntetyzować witaminy C i muszą je przyjmować z pożywienia).
Przeciętna świnka morska waży od 250 do 700 gram, choć niektórzy badacze z Narodowego Uniwersytetu La Molina w Peru wyhodowali świnki ważące cały kilogram. Oczywiście proceder ten ma na celu eksport tych zwierzątek do konsumpcji przez resztę świata. Ich mięso jest chudsze (ma mniej cholesterolu) niż królicze, ale podobnie smakuje.
W Peru zwierzęta te trzyma się w kuchni, ponieważ Peruwiańczycy święcie wierzą (według przesądów starożytnych), że świnki morskie potrzebyją dymu.
Tzw. lekarze ludowi, czyli po naszemu - znachorzy, wykrywają dzięki świnkom stany chorobowe u ludzi. Odbywa się to w taki sposób, że przykładają do chorego świnkę, a ta piszczy gdy zbliży się do źródła choroby.
W katedrze w mieście Cusco w Peru jest obraz przedstawiający ostatnią Wieczerzę, która ukazuje Jezusa i apostołów posilających się pieczoną świnką morską.
W 2003 roku w Wenezueli archeolodzy odkryli skamieniałe pozostałości po olbrzymiej istocie, wyglądem przypominającą świnkę morską, żyjącą jakieś 8 milionów lat temu. Phoberomys pattersoni było stworzeniem wielkości krowy i ważyło 1400 razy więcej niż przeciętna domowa świnka morska.

Kończąc swój wywód wcale nie mówię Szanownym Czytelnikom: "SMACZNEGO!"

http://peruboliwia2007.blox.pl/html

piątek, 7 stycznia 2011

Pająki

Pająki dają się złapać w sieci innych pająków. I to jest pocieszające dla tych, którzy nie traktują tych boskich istot zbyt przyjaźnie. Tak złapany pająk nie ma fajnie. I nie jest to dla niego przeżycie, o jakim zawsze marzył. Teoretycznie mógłby się z takiej sieci szybko wyplątać, ale zazwyczaj nie ma ku temu najmniejszej możliwości. Bowiem pająki atakują siebie nawzajem skutecznie i bez pardonu dla więzów klanowo-rodzinnych. I żeby było bardziej straszno a mniej śmieszno, te wzajemne ataki są bardziej prawdopodobne w przypadku osobników tego samego gatunku. U wielu pająków istnieje pewna nielogiczność gabarytowa, ponieważ samce są o wiele mniejsze niż samice i jakby tego nie było dość - mogą być przez nie pożarte zaraz po kopulacji. Pająk najczęściej chwyta upatrzoną ofiarę i kąsając ją, wstrzykuje jad. Tak sparaliżowane nie potrafią się bronić, zamiast tego trafiają "na talerz" napastnika, stając się jego smakowitą przekąską.
Różne gatunki pająków stosują odmienną strategię, by schwytać zdobycz. Są wśród naszych milusińskich takie (tzw. pająki naśladownikowate), które żerują wyłącznie na innych pająkach. Pająk-najeźdźca atakuje właściciele pajęczyny szarpnięciem za jej nitki. Prawda, że brutal? Potem kąsa jedną z kończyn prawnego rezydenta sieci, wciąga ją i w całości połyka. Inny (pająk skakunowaty) łapie swoich pobratymców i chwyta je w ich sieci. Nazywa się to - adekwatnie do czynu - "rozbojem w sieci". Jeszcze inne chwytają zdobycz kąsając ją, a następnie owijają ją pajęczą nicią. Czyli - przekładając na język powszechnie zrozumiały dla ludzi - wiążą i pętają mu ruchy, co jak w przypadku pająków z rodziny krzyżakowatych, które mają lepkie nici, powoduje, że taki skazaniec kończy żywot tragicznie.
Podsumowując ten wywód, z którego jasno wynika, skąd bandyci z rodziny człowiekowatych czerpią wiedzę na temat różnych rozbojów, można śmiało powiedzieć, że wrogami pająków są same pająki.
Ale...
Żeby nie było.
Wśród tych stworzeń istnieje około 20 gatunków pająków stadnych, które spokojnie żyją razem w koloniach. I nie są to kolonie karne.

wtorek, 4 stycznia 2011

Najwytrzymalsze drewno

To balsa.
Przoduje w trzech kategoriach: najwytrzymalsze pod względem sztywności, zginalności i zgniatalności, choć sama w sobie jest najbardziej miękka wśród drzew. Twardość drewna to termin stosowany przeważnie wobec drzew liściastych, okrytonasiennych (kwitną tak jak balsa), w przeciwieństwie do nagonasiennych drzew iglastych (niekwitnących, takie jak pinie).
Balsa to po hiszpańsku "trawa". Jej drewno jest moloodporne. 
Najlżejsze drewno wywodzi się z niedużego drzewa whau (czyt. phou) rosnącego w Nowej Zelandii, gdzie wykorzystywane jest przez maoryskich rybaków do robienia spławików.