sobota, 21 maja 2011

Stolica Tajlandii

W wielkim skrócie nazywa się Krung Thep - dla obywateli Tajlandii. To codzienna nazwa miasta, która znaczy tyle samo, co Los Angeles (Miasto Aniołów). Jest skrótem oficjalnej nazwy stolicy tego kraju, która jest jednocześnie najdłuższą nazwą miejscowości na świecie.
Tylko turyści z zagranicy używają na określenie stolicy Tajlandii słowa Bangkok - ta nazwa funkcjonuje w Tajlandii od ponad 200 lat.
Bangkok był nazwą małego portu rybackiego, ale król Rama I przeniósł tam w 1782 roku stolicę kraju, z portu wybudował miasto i nadał mu nową nazwę Krung Thep. Pierwsza część nazwy Bangkok, czyli bang znaczy wioska. Druga część pochodzi od starego tajlandzkiego słowa makok, które jest nazwą rodzaju owocu (albo śliwki albo oliwek, albo mieszanki obu). W dowolnym tłumaczeniu nazwę Bangkok można przetłumaczyć jako Oliwkowa albo Śliwkowa Wieś. Nikt z mieszkańców podobno nie wie, jakie tłumaczenie obowiązuje.
Pełna oficjalna nazwa stolicy Tajlandii brzmi:
Krungthep Mahanakhon Amorn Rattanakosin Mahintara Yudthaya Mahadilok Pohp Noparat Rajathanee Bureerom Udomrajniwes Mahasatarn Amorn Pimarn Avaltarnsatit Sakatattiya Visanukram Prasit.
W języku tajlandzkim to jedno słowo zbudowane jest ze 152 liter lub 64 sylab.
Przybliżone tłumaczenie brzmi: :"Wielkie Miasto Aniołów, największa skarbnica boskich klejnotów, potężna, nie do zdobycia kraina, okazałe i wyróżniające się królestwo, królewska i zachwycająca stolica zapełniona dziewięcioma kamieniami szlachetnymi, największe królewskie mieszkanie i okazały pałac, boskie schronienie i miejsce zamieszkania odrodzonych duchów".

Krung Thep to jedyne miasto(!) w Tajlandii. Jest prawie czterdzieści razy większe od następnej - co do wielkości - miejscowości.
Fot. z sieci

Fot. z sieci
Fot. z sieci


niedziela, 1 maja 2011

Metody na obniżony nastrój

Depresję można "przechodzić" i jest to forma terapii równie skuteczna, co farmakoterapia. Półgodzinne ćwiczenia trzy-pięć razy w tygodniu mają taki sam (a może i nawet lepszy) wpływ na obniżony nastrój, co leki. Ćwiczenia, ruch, wyzwalanie energii - według wszelkich badań - redukują objawy depresji aż do około 50%. Podobnie - twierdzą naukowcy - czasami placebo jest skuteczniejsze niż leki czy ziołowe remedia. Psychiatra z Seattle, dr Arif Khan, po serii prób przeprowadzonych w latach 1979-1996 dowodził, że dziurawiec całkowicie wyleczył 24% przypadków chorych na depresję, leki typowo antydepresyjne - 25%, a placebo zadziałało aż w 32%. Ostatnie badania - na najnowszych antydepresantach - były również imponujące, choć nie tak jak kilkanaście lat temu: leki farmakologiczne wygrały z placebo lecząc aż 52% badanych chorych, ale placebo uzyskało aż 38% skuteczności. Gdy jednak podstęp wyszedł na jaw, stan pacjentów gwałtownie się pogorszył.
Najprawdopodobniej najważniejszy jest kontekst leczenia osób z depresją. Gdy mają zapewnioną pełną opiekę psychologiczną plus leki (w tym i placebo) gwarancja na skuteczne wyleczenie zdecydowanie wzrasta.
To brak dopaminy, substancji chemicznej wytwarzanej przez mózg, wywołuje depresję. I na to jest również sposób, który nie wymaga przyjmowania leków, co tym samym hamuje produkcję dopaminy przez mózg. To ćwiczenia z tzw. "pozytywnego myślenia". Badaniu poddano tybetańskich mnichów, których tematem medytacji była "bezwarunkowa, pełna miłości życzliwość i współczucie" - dzięki temu wykryto u nich niezwykły wzór fal mózgowych gamma, zazwyczaj bardzo trudnych do odczytania, a który wprowadza człowieka w pozytywny nastrój.
Zapewne tu tkwi potęga placebo, której mocy i skuteczności przydaje uczucie wiary.

I jak to powiedział D.H. Lawrence: "Byłem przygnębiony, myśląc o przyszłości, dałem więc sobie spokój i zrobiłem trochę marmolady. To niesłychane, jak szatkowanie pomarańczy i szorowanie podłogi może rozweselić człowieka."